O tym co będzie, o tym co nie było

wiecie, tak się zastanawiam… kilka tematów kołacze mi się po główce od pewnego czasu… bo tak – przecież nie wicie jak to ustrojstwo testuję i do tego nie rozumicie nawet pojęć. Co to jest „trwałość”, gdzież tkwi „moc(z)”? No właśnie dobrze by było sobie przybliżyć. Dobrze, to raz (raz dobrze to zdecydowanie za mało – przynajmniej w pewnym wieku).
Dla mężczyzn – aaaaa czemu? Tzn. nie czemu dla mężczyzn, ale czemu męski niby? Że kobieta nie może czy jak? A jak może, to czemu on może bardziej niż ona może? A może mogą tak samo, tylko ktoś tu kogoś wkręca? Innymi słowy – płeć zapachu. Temat na solidną rozprawę społeczno-historyczno-socjologiczną. A niby takie proste pytanie, nie? Co jeszcze… A nie powiem! Wszystko byście chcieli wiedzieć – tak od razu! A gdzie tajemnica, gdzie misterium? Hę!? Na teraz to – jak się zbiorę w sobie (i poza sobą), napiszę a wy przeczytacie. Ok, ja też przeczytam, żeby nie było, że się od siebie dystansuję – tak nie można. Nie bij misia, to ich booooli! No!

Bieg przez grządki

Baryshnikov Sport Men. Dziwny to zapach.
Z marką spotkałem się pierwszy raz. Jak się okazało oferuje niezłą jakość, dobrą trwałość i dosyć dziwaczną kompozycję, a wszystko to za niewielkie pieniądze. Sama woń jest trudna. Nie, to złe słowo, to nie jest trudny zapach, on jest… no dziwny. Niby sportowy, a jakoś tak nie bardzo, niby świeży – a niekoniecznie.
Dla mężczyzny? Przynajmniej to wydaje się być dosyć oczywiste.
Słowo „sport” w nazwie sugeruje, że mamy do czynienia z czymś rześkim i zdrowym. A wałka! Baryshnikow otwiera się warzywnie w słonym sosie – maggi. Wprowadza w konsternację, bo raczej nie tego spodziewamy się po lekkim, sportowym zapachu. Zresztą nuta otwarcia na którą składa się bylica i imbir (poza cytrusami), musi robić ferment. I robi. Jeśli mamy tu do czynienia z jakimś sportem, to jest to bieg przez grządki w ogródku warzywnym, rzut marchewką do celu, oraz pchnięcie kapustą. Zabawnie i niezabawnie. Serce zapodaje paprykę, drzewo i eukaliptus. Ten ostatni lubię, nawet bardzo po ostatnim spotkaniu z Body Kurosem od YSL (o czym w innej recenzji), natomiast tutaj raczej nie sieje spustoszenia – gdzież jesteś, ach gdzie? Powiedziałbym nawet, że serce zbyt wyraźne nie jest. Odrobinkę ostrawe (ale nie pieprznie), takie hm… no właśnie, jakie? Choć paradoksalnie, jest tu nieco bardziej świeżo niż na początku (jednak papryka robi swoje) i po nosku toć jedzie przeciągiem. Zejście to już klasycznie piżmowe zagranie, dodatkowo wzbogacone o palisander – chyba tylko po to, żeby do końca było inaczej. Nie da się ukryć, że jest. Sama woń tyle ma wspólnego ze sportem, co premier Tusk z budowaniem autostrad. Dobre chęci były, plany są, wszystko domknięte, ino samych autostrad ktoś zapomniał wybudować. Za to już powstaje kolejny plan… Podobnie jest u Baryshnikova – nazwa się zgadza, kolor też, butelka sportowa, tylko sportu jakoś nie czuć…
W gruncie rzeczy, to lekko udziwniony, korzenny zapach. Może być ciekawy, ale nie jest szczególnie ładny. Sprawia wrażenie zrobionego nieco na siłę – żeby nikt nie mógł zarzucić, że powiela Gio czy inne rynkowe standardy w tym zakresie. Niewątpliwie to udało się osiągnąć, ale czy było warto? Kosztem woni w dodatku? Nie wydaje mi się.
Trwałość dobra (spokojnie 6-7h), cena atrakcyjna, butelka poręczna. Jeśli kręcą was warzywne klimaty – możecie spróbować, jeśli niekoniecznie – niekoniecznie też próbujcie.

Kompozycja: 3(-)
Moc: 4
Trwałość: 4(+)
Flakon: 3(-)

Umysł: owoce cytrusowe, bylica, imbir
Serce: papryka, cedr, eukaliptus
Baza: piżmo, palisander