Ted Lapidus dla niego, czyli z wanilią na słońce

t.11697Wraz z czasem, kiedy zagłębiamy się w dany temat coraz głębiej, kształtuje się nasz pogląd, krystalizują upodobania, a w przypadku pasji i zainteresowań – formułuje gust. Oczywiście poczucie dobrego smaku, gustu czy jakkolwiek byśmy tego nie nazwali podlega nieustannym zmianom, niemniej, kiedy już osiągniemy pewien jego “poziom”, to gust ów staje się klarowny i zdefiniowany. Wiemy co nam się podoba, a czego nie lubimy. Potrafimy rozróżnić rzeczy dobre od kiepskich, jakość od tandety.
W ciągu ostatnich kilku lat “wąchania” i spotykania się z przeróżnymi aromatami, podobny proces zachodzi także w obrębie mojego zainteresownia zapachami. Wiem co lubię, za czym nie przepadam, a czego wprost nie toleruję i z pewnością lawenda jest składnikiem perfum, który należy do moich faworytów. Cenię w niej “czystość”, klasycznie męski sznyt, który nadaje kmpozycji, jasny i przestrzenny charakter oraz wielką elastyczność, którą się odznacza – może być lekka i radosna, ale potrafi pokazać także nieco bardziej drapieżne oblicze. Dlatego z przyjemnością sięgam po pachnidła, które ją zawierają i prawie nigdy nie czuję się zawiedziony. Z drugiej strony nie jestem wielkim miłośnikiem wanili, więc takie połączenie w jednej kompozycji musi wywołać emocje.

O Ted Lapidus pour Lui czytałem bardzo pozytywne recenzje. W zasadzie nie spotkałem krytycznych głosów, co już samo w sobie stanowi zapowiedź czegoś interesujacego, bo w przypadku perfum zdarza się dość rzadko. Kiedy nadażyła się okazja po prostu kupiłem flakon, uznając że nie może mi się nie spodobać i do pewnego stopnia rzeczywiście tak było – opinie potwierdziły się, to świetne pachnidło. A jednak, po pewnym (dość krótkim) czasie moja buteleczka pożeglowała w świat, by cieszyć kolejnego szczęśliwca. Nie zrozumcie mnie źle – to świetny koncept i bardzo udana męska woda toaletowa ale zbyt mocno dubluje się z tym co znam i co stoi na mojej półce, na której jest miejsce tylko na rzeczy “pojedyncze” w swoim gatunku (inaczej perfum w kolekcji byłoby nie kilkanaście, a co najmniej kilkadziesiąt). No i wanilia… mimo, że świetna, naturalna, niezwykle radosna nawet, wciąż pozostaje… wanilią.

O samej kompozycji można napisać pewnie wiele ale jedna rzecz jest dominująca i istotna. Ted Lapidus pour Lui, to zapach bardzo mocno konceptualny oparty na dominującym akordzie słodkiej, dobrze oddanej, “czystej” – wanilii ze sporą domieszką lawendy. Od pierwszego niucha do ostatniego zaciągnięcia nosem – czuć będziecie ową słodką dominantę, świetlistą, promieniującą, otulającą ciepłem, a zarazem dająco odczucie delikatnego odświeżenia (jest  nieco wilgotna). Co prawda w nutach wyszczególnionych jest wiele inych ingrediencji ale ich rola sprowadza się do tworzenia tła, podkładu dla głównego bohatera opowieści. A ta jest wyjątkowo prosta i albo zachwyci was od razu albo nie zdobędzie waszego uznania wcale, bo jakkolwiek niezwykle subtelna ewolucja wonii następuje, to jej charakter ma raczej związek z osiadaniem się zapachu na skórze i jego ocieplaniem a nie z nutową rewolucją. A gdybym ktoś mnie jednak zapytał, “no dobrze, a co poza wanilią?”, to rzekłbym o świeżości wywołanej miętą, którą się kompozycja ładnie otwiera, nie pomiąłbym oczywiście mojej cichej faworki – lawendy, i może  jeszcze rzucił bym słowo nt. ambrowo-piżmowego finiszu, który także nie wyzbywa się klimatu – może nawet odrobinę orielntalnego ujęcia wanili (i nie wzbraniał bym się, że jednak kwiat pomarańczy robi swoją robotę ale to tylko jakby uparciec jeden dopytywał). W gruncie rzeczy jednak, TL pour Lui wanilią stoi, a by poczuć więcej trzeba ponosić te perfumy dłużej by nos, po przyzwyczajeniu się, zaczął zwracać uwagę na niuanse. Jeszcze jednym wrażeniem muszę się z wami podzielić, otóż nosząc TL za każdym razem towarzyszyło mi uczucie spokoju, które przekłądao się na jakiegoś rodzaju pogodę ducha… Tak, to jedne z tych „pozytywnych”  perfum.Vanilla_planifolia_1
Mimo wyraźnej dominacji, nie można powiedzieć by cokolwiek tu nie grało, przeciwnie – aromat jest ładnie scharmonizowany, nie przytłacza, a wszystko jest na swoim miejscu. W dodatku fioletowa bohaterka pachnie aromatycznie i naturalnie. Skojarzenia z innymi „waniliowcami” są jak najbardziej na miejscu (Animale Animale, Le Male, Salvador Dali Black Sun, może nawet A*Men) ale to co różni Tadeusza Łapiducha, to fakt że jego ujęcie jest bardzo “czyste”, niezbyt gęste, nie odnoszę wrażenia że wącham budyń.

„Tadek”, jak większość zresztą perfum tej marki, utrzymuje się na skórze długo, ma więcej niż przyzwoitą projekcję, a kosztuje akurat tyle, by zawstydzić Diory, Chanele i inne tuzy mainstreamowego perfumiarstwa i pokazać, że dobra jakość i ładna kompozycja mogą iść w parze i wcale nie muszą kosztować wiele. To klasyczne w gruncie rzeczy, męskie fougere o nieskąplikowanej, a wręcz prostej konstrukcji, do używania zawsze i wszędzie (choć może niekoniecznie w gorące dni) które doda klasy każdemu mężczyźnie, który lubi słodkie zapachy.

Kompozycja: 4
Moc: 4
Trwałość: 5(-)
Flakon: 3(+)
SOB: 4(-)

Nuty
umysł: kwiat pomarańczy, lawenda, mięta, bergamotka,
serce: wanmilia, cedr, konwalia,
baza: drzewo sandałowe, paczula, ambra, piżmo.

4 thoughts on “Ted Lapidus dla niego, czyli z wanilią na słońce

Dodaj odpowiedź do mich486 Anuluj pisanie odpowiedzi