Okręt mój płynie dalej… gdzieś tam?

Nie spodziewam się wiele.
Za każdym razem kiedy przez moje dłonie przewija się próbka, odlewka czy też tester zapachu z lat ’80 – nie spodziewam się wiele. Nie tajemnicą jest, że nie lubię tamtego okresu zapachowego – ta nachalna, śmierdząca „męskość”, wypełniająca nozdrza atawistycznym krzykiem „k… jestem facetem!”, kakofonią woni, smrodem kwaśnej, fekalnej paczuli… Widać nie brak mi tego, więc i dodawać sobie nie muszę 😉 A bardziej poważnie, a mniej niepoważnie to po prostu nie leży mi to „nosowo”. Jak do tej pory udało mi się zaliczyć kilka pozytywnych zaskoczeń, typu świetnego Antaeusa czy dobrego Gentlemana. Dziś kolejna niespodzianka i to bardzo duża jak się okazało.

Guy Laroche Drakkar Noir to jeden z „wielkich” zapachów tamtych lat, konkretnie z 1982r. Zajmuje ważne miejsce w historii perfumiarstwa, aczkolwiek nigdy chyba nie był zaliczany do tej samej ligi, co chociażby wymienione przed chwilą poprzedniki. Mimo to, ma wielu zagorzałych wielbicieli i po testach mogę stwierdzić, że w pełni rozumiem ich entuzjazm. To bardzo dobre perfumy. I trochę „nietypowe”, jak na wspomniany okres. Ciekawostką jest, że twórca owej kreacji to niejaki Pierre Wargnye, człowiek który odpowiada za tak znane perfumy jak np. popularna seria L’Homme od YSL, Antidote V&R, Boss no 1, Verry Irrestible Givenchy, czy Only The Brave Diesla – widać, że jest to bardzo dobry „nos” z wieloma udanymi i uznanymi zapachami na koncie. W przypadku Drakkara zapewne był gdzieś na początku kariery, niemniej i z tym – trafił.

A wracając do naszej łodzi, pierwsze wrażenie – nic nas nie atakuje z zaciekłością wygłodzonego szerszenia. Od początku aromat jest dość spokojny, niezbyt głośny, stonowany – trzyma się blisko i nie narzuca otoczeniu (aczkolwiek jest oczywiście wyczuwalny). Klasa sama w sobie, charakterystyczna raczej dla współczesnych kompozycji. Nie doświadczymy więc atomowej mocy, również trwałość jakkolwiek dobra, to nie może się równać z tytanami trwania i projekcji, a rówieśnikami naszego bohatera. Są to plusy i minusy zarazem, bo akurat biorąc pod uwagę jak pachnie Drakkar, chciałoby się go czuć mocniej.
Sam bukiet wonny, mimo upływu lat nie trąci myszką. To bardzo ładny, elegancki rodzaj zapachu, dla dojrzałego mężczyzny, który niczego nie musi udowadniać sobie ani innym. Bardzo charakterystyczny, delikatnie koloński posmak, nadaje kompozycji świeżości, nieco retro, ale jak wspomniałem przed chwilą z pewnością nie „dziadkowo”, jak byśmy

dziś powiedzieli. Sama kompozycja w moim odbiorze dzieli się na dwie części. Taki, a nie inny odbiór związany jest z projekcją zapachu, czuję go właśnie dwuetapowo. Najpierw mocniejsze i intensywniejsze otwarcie, a następnie przejście do miększego serca i bazy. Nie wyczuwam mostu pomiędzy tymi dwiema nutami, bo aromat jest już na mnie wtedy dość cichy i nie potrafię rozróżnić poszczególnych akordów i elementów całości. Ciekawe, że jest ładnie od początku (co wcale nie jest takie oczywiste w grupie olfaktorycznej z tego okresu), otwarcie jest naprawdę przyjemne – oprócz „trudnych” składników (bylica, wiciokrzew), jest tu bardzo ładna słodka bergamotka i werbena no i oczywiście klasyczny męski podkład w postaci lawendy – jakiż męski tradycjonał perfumowy mógłby się obejść bez tego elementarnego ziela? Później również powinno być „trudno” (goździk, kolendra, mech…) a… jest miło, komfortowo nawet i subtelnie słodkawo.

Drakkar roztacza pewien rodzaj „ciepłego bezpieczeństwa”, męskiego, „ojcowskiego” – rzekł bym i rzeknę – nawet. Kobieta przy tak pachnącym, dojrzałym panu z pewnością będzie się dobrze czuła. I kobieta, nie dziewczynka – podkreślę przezornie. Wbrew swojej nazwie kompozycja nie jest ani przesadnie ciemna, ani agresywna, nie wypływa też w jakieś bliżej niezidentyfikowane rejony. To udana interpretacja męskości, jedna z najlepszych jakie wąchałem w wydaniu perfum z ósmej dekady. Bez tego wszystkiego co tak razi w tych obrazach, a o czym wspomniałem na wstępie.

Podsumowując przyznam, że jestem szczerze zaskoczony – klasą, sposobem ujęcia tematu, a co najważniejsze samym zapachem. Dla wszystkich dojrzałych panów, odnajdujących siebie w tamtym okresie – Drakkar Noir Guya Laroche będzie idealnym wyborem.

Kompozycja: 4(+)
Moc: 4(-)
Trwałość: 4(+)
Flakon: 3(+)

umysł: wiciokrzew, bylica, lawenda, bazylia, cytrynowa werbena, bergamotka, cytryna,
serce: kolendra, goździk, cynamon, jałowiec, jaśmin,
baza: skóra, drzewo sandałowe, jodła, ambra, paczula, mech dębu, wetiwer, drzewo cedrowe,

a zobaczcież jakie cudo reklamowało ten produkt… trudno tu mówić o jakimś klimacie, jest… śmisznie

11 thoughts on “Okręt mój płynie dalej… gdzieś tam?

  1. Jako ciekawostkę podam fakt, że to właśnie Drakkar Noir jest uznawany za najbardziej „outdated smell” na zagranicznych forach. Czyli najbardziej dziadkowy zapach 😉

    Polubienie

    • mocno dziwne, bo akurat Drakkar jest najbardziej przyswajalnym zapachem z tamtych lat, jaki poznałem i w życiu nie powiedział bym o nim, że jest dziadkowy? ale to anglojęzyczne fora, a oni są też trochę dziwni, więc w sumie nic dziwnego że mnie to dziwi, albo nie dziwi albo coś tam 🙂

      Polubienie

  2. Pamiętam Drakkara sprzed 12 lat. Pachniał ciut bardziej skórzanie i był o wiele mocniejszy. Sama kompozycja (poza mniej wyczuwalną skórą) nie zmieniła się praktycznie wcale. Doskonały to zapach, jeden z moich ulubionych. I tylko pierwotnej trwałości i projekcji brak, bo była znakomita. Teraz to faktycznie cicha myszka.

    Polubienie

  3. Tytuł niekoniecznie kojarzy mi się z ojcowskim bezpieczeństwem. Ale z mrokiem już owszem. Nie ma cię i nie było – jest noc.
    Pisałeś kiedyś, że pochodzisz z ciemnej strony muzyki. Podoba mi się taka inspiracja. 🙂
    Sam zapach rzeczywiście przyzwoity. Lubię, ale jednak nie na tyle, by kupić. Mimo szalenie atrakcyjnej nazwy.

    Polubienie

    • To prawda, jest nieco przewrotny ale nie tyle odnosi się do treści zapachu co do jego nazwy właśnie, która też swoją droga jest nieco przewrotna. Czarny Drakkar skojarzył mi się po prostu, prawie że natychmiastowo z „Łzą dla cieniów minionych” i „jej okrętem”, mimo oczywistej rozbieżności merytorycznej. Tak, raczej ciemne rejony muzyczne… i piękne 🙂 Choć oczywiście nie tylko.
      Właśnie jest przyzwoity, dobre choć nieco brzydkie słowo, także nie mój klimat, ale nie mogłem nie docenić.

      Polubienie

  4. Kiedyś, gdy Drakkar odkryłem dla siebie, zrobiłem rozeznanie w necie. Bodajże na Basenotes dowiedziałem się, że współczesny Drakkar to cień tego z lat 80-tych. Podobno dość mocno go ugrzeczniono. Ale co tam. To tak czy siak świetne pachnidło, w którym szczególnie podoba mi się baza. A reklama? No cóż – lata 80-te. Im jestem starszy, tym mam do nich większy sentyment 🙂

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do belor Anuluj pisanie odpowiedzi